Wraz ze słabnącą gospodarką spada standard życia Amerykanów. 44 mln osób korzysta z bonów żywnościowych i w ciągu roku liczba ta wzrośnie do 60 mln. Tymczasem Waszyngton i Wall Street mówią: „A co nas to”? Oczywiście, że nic - przecież uważacie, że jesteście panami wszechświata. Od 24 miesięcy znajdujemy się w depresji inflacyjnej, czego nikt nadal nie raczy zauważyć. Kogo obchodzi, że emisja bonów żywnościowych wzrosła o 80%? Nikogo - tak długo, jak w bankach i Wall Street są wypłacane sute premie, a biurokraci dostają coraz wyższe pensje i dodatki. Wysokie koszty ubezpieczenia zdrowotnego - nie osiągalne obecnie dla większości - wzrosły, z czego Medicaid o 17%, podczas gdy koszty całego programu wzrosły o 36%. Liczba otrzymujących emerytury i renty wzrosła o 18%, a koszty o 24%. Dla wielu oczywiste jest już, że wybranie wcześniejszego przejścia na emeryturę w latach 90-tych w wieku 52 i 59 lat było dużym błędem. Wielu musi teraz pracować w wieku 70 lat albo głodować. Wielu emerytów jest zmuszonych do powrotu na rynek pracy. Ostatnio widzieliśmy 2.000 nowych miejsc pracy, na które złożyło aplikacje 75.000 ludzi. To ma być ożywienie gospodarcze? Rządowe dane dotyczące liczby urodzeń i zejść są sfałszowane, dlatego rzeczywiste bezrobocie wynosi 22%. Gospodarka potrzebuje co roku 2 mln nowych miejsc pracy, których stworzenie jest niemożliwe. Dobrze płatne miejsca pracy nadal są przenoszone za granicę. Co z milionami ludzi, którzy od lat nie mają pracy? W międzyczasie Fed ratuje finansowo banki i Wall Street, a rząd zostawia wykluczonym okruchy.
Zawsze trafia nas szlag kiedy publicyści używają miękkich i eufemistycznych zwrotów do opisu pełzającego narodowego socjalizmu państwowego. Ogólny obraz jest przerażający, ale od rządu, Wall Street i mediów się tego nie dowiesz. Prawda nie ma nic wspólnego z biznesem. Wszyscy wciskają jedno kłamstwo za drugim, tak jak widzieliśmy to ostatnio ze świadectwem urodzenia Obamy i śmiercią bin Ladena. Przypomina to starą piosenkę "Anything Goes" ("Każdy kit przejdzie").
Ci, którzy zza kulis sterują Waszyngtonem wiedzą, że Stany Zjednoczone nie są w stanie spłacić swojego długu. Dlatego niewiele wysiłku podejmuje się, aby to zrobić. Faktyczną ideą jest zniszczenie systemu. Nasuwa to na myśl Argentynę z 1999 roku, kiedy zbankrutowała w 2/3 swojego długu - tylko że teraz, w przypadku USA, odbędzie się to w znacznie większej skali. Dolar, z uwagi na to, że jest walutą rezerwową świata oraz z uwagi na to, że inne państwa trzymają około 60% swoich rezerw walutowych w dolarach amerykańskich, wywiera efekt na cały świat. Amerykańskie Wall Street, banki i rząd miały przez 66 lat imprezę i teraz każdemu przyjdzie za to zapłacić. Kolejnym krokiem, zamiast oszczędności, będzie konfiskata całości lub części emerytur - puli 12 bilionów dolarów rządowych i indywidualnych funduszy emerytalnych. Nie trzeba dodawać, że takie nieodpowiedzialne działania jedynie opóźnią nieunikniony kolaps walutowy.
Całkiem niedaleko znajduje się Anglia i Europa, które używały tego samego szablonu działania przez wiele lat. W Stanach Zjednoczonych i wszystkich tych państwach widzimy ponad 50% ludności funkcjonalnie ubezwłasnowolnionej i grupa ta w każdym z tych krajów w praktyce nie płaci podatków, pobierając natomiast świadczenia od rządu. Do tego doliczyć należy nielegalnych imigrantów, którzy również praktycznie nie płacą podatków. Wydatki daleko przekraczające wpływy z podatków mogą oznaczać tylko jedno – deficyt ostatecznie zniszczy system. Oznacza to niższy standard życia, który objawił się już we wszystkich tych trzech regionach. Taka rozrzutność w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Europie zmusiła Fed, Bank Anglii i Europejski Bank Centralny do tworzenia pieniędzy i kredytu z powietrza i skupowanie za nie długu rządowego oraz długu zatykającego bilanse sektora finansowego. W Waszyngtonie administracja rozważa podwyżkę podatku paliwowego w czasie kiedy społeczeństwo płaci ponad 4.00 dolary za galon paliwa, a w Niemczech 9.00 dolarów. Spodziewaj się w najbliższym czasie więcej tego rodzaju podatków. Każdy wzrost podatków i każdy ubytek usług publicznych zmniejsza siłę nabywczą społeczeństwa, podczas gdy w tym samym czasie szaleje inflacja.
Każdego dnia wszystkim tym podmiotom coraz trudniej i trudniej sprzedać jest obligacje w celu podtrzymania potężnego długu, dlatego muszą wzrosnąć przychody. W USA 10% podatników będzie musiało płacić 75% całości podatku dochodowego. W ciągu ostatnich 15 lat wywołało to exodus z kraju osób o wysokich dochodach, a liczba ta rośnie w tempie geometrycznym. To z kolei rzuca dodatkowy ciężar na podatników klasy średniej.
U korzeni problemów wszystkich tych narodów jest ekonomia keynesowska, która stała się podstawą panującego obecnie korporacyjnego faszyzmu. Wzrost podaży pieniądza i kredytu na całym świecie był wykładniczy i nadal rośnie w tym tempie, podczas gdy państwa odmawiają cięcia wydatków, a banki centralne drukują pieniądze i kredyt dla sektora finansowego i rządu. System finansowy świata jest zalany płynnością, której towarzyszą niskie lub bliskie zera stopy procentowe. Jeśli w tych warunkach podwyższono by stopy procentowe i ograniczono spieniężanie długu, światowy system finansowy zawali się, pomimo manipulacji przez rząd rynkami, takimi jak złoto, srebro i surowce. To co osiągnięto w tym względzie jest niczym w porównaniu do średnio i długoterminowego trendu. Dlatego w perspektywie długoterminowej złoto, srebro i surowce muszą dalej rosnąć, bo inwestorzy uciekają z rynków akcji i obligacji, które nie odzwierciedlają efektów inflacji. Z tego powodu inflacja dalej będzie rosnąć, wraz z bankami centralnymi drukującymi pieniądze i kredyt, co eufemistycznie nazywają luzowaniem ilościowym (quantitative easing - QE). Wzrost inflacji wystąpił najpierw w krajach rozwijających się. Inflacja rośnie realistycznie w tempie 4% do 6%. Problem tkwi jednak w krajach rozwiniętych, gdzie realna inflacja wynosi od 8% do 20%. Kraje takie jak USA, Wielka Brytania, Chiny, Indie, i Brazylia nie tylko cierpią z powodu wysokiej inflacji, ale eksportują ją także na zewnątrz. Za mało jednak, aby utrzymać inflację w ryzach we własnych krajach, ale wystarczająco dużo, by warunki finansowe w krajach będących jej ofiarami uczynić trudnymi. Jako przykład weźmy sąsiadów Ameryki - Kanadę i Meksyk. Zamiast naturalnej 3,5% inflacji w 2011 roku, inflacja na koniec roku będzie wynosić tam od 4% do 4,5%.
Jak przewidzieliśmy rok temu, QE3 stanie się niebawem rzeczywistością, choć zostanie nazwane inaczej. Nastąpi nie tylko w USA, ale także w Wielkiej Brytanii, Europie i innych krajach. Jeśli wstrzymano by drukowanie pieniędzy i kredytu i podwyższono stopy procentowe, świat stoczyłby się w depresję deflacyjną. Dlatego muzyka musi grać dalej. Prędzej czy później jednak przestanie i kiedy to nastąpi, pod systemem finansowym i światową gospodarką rozstąpi się dno.
Bob Chapman
Tłumaczenie: davidoski